Ojciec Pio do Chorych

Gdzie te wozy kolorowe?

- letnie wspomnienie

Z pewnością każdy wraca pamięcią do przeżyć z dzieciństwa i tak naprawdę tylko do tych najmilszych, które sprawiały radość lub mocno czymś zafascynowały. Już jako mała dziewczynka zaliczałam się do grona dobrych obserwatorów wszystkiego, co mnie otaczało. Najbardziej lubiłam podpatrywać przyrodę, a moje spostrzeżenia pomagały mi w nauce. Wyuczona wiedza często ulega zapomnieniu, natomiast nabyta drogą obserwacji i doświadczeń ugruntowuje się tak trwale, że nie ma możliwości czegokolwiek zapomnieć. Zdobywana w ten sposób przynosi satysfakcję.

Pod koniec lat pięćdziesiątych mieszkałam z rodzicami w Swarzędzu, w pobliżu kościoła, wzniesionego na skarpie. Dołem biegła droga w kierunku jeziora. Naprzeciw kościoła , tuż przy drodze, rozciągały się “olszynki”. Kawałek dalej, na skraju polany, obficie kwitnącej fiołkami, stokrotkami, kaczeńcami i mniszkiem, płynął strumyk. Chodziliśmy tam, żeby pleść wianki; urządzaliśmy też zawody w puszczaniu dmuchawców. W taki sposób pomagaliśmy przyrodzie rozsiewać nasiona.
W głównej części polany, tuż przy brzegu skarpy, rósł ogromny kasztan. Żeby drzewo nie zagrażało bezpieczeństwu bawiących się tam dzieci, obmurowano je kamiennym kręgiem, tworzącym z jednej strony coś w rodzaju rotundy. Ze względu na strome zbocze, po obu jej stronach zbudowano schody, które umożliwiały bezpieczne zejście na niżej położony taras.

Samotny kasztan był świadkiem wielu dziecięcych zabaw. Jego okazały, w środku pusty pień, dostarczał dodatkowych atrakcji.
Często chowaliśmy się tam przed deszczem. Kamienna rotunda, przylegająca do schodów, była doskonałym miejscem na chowanie pomiędzy kamieniami różnych informacji dla “obcych cywilizacji”, a zwłaszcza dla przyszłych pokoleń. Te informacje chyba tam są jeszcze do dzisiaj. Wraz z nadejściem wiosny, w kierunku olszynek turlały się kolorowe wozy cyganów, oczywiście z zaprzęgiem konnym. Ustawiano je tak, aby tworzyły krąg. Wieczorami cyganie rozpalali wielkie ognisko, rozświetlające całą okolicę.Chodziliśmy tam, aby posłuchać muzyki, śpiewu, a także przyglądać się tańcom urodziwych dziewcząt w pięknych, kolorowych strojach, wirujących jak jarmarczne wiatraki. Zachwycaliśmy się ich biżuterią: dużymi kolczykami (robiącymi wrażenie, że lada chwila przerwą płatki uszu), wielkimi pierścieniami, koralami, broszkami oraz bransoletami pobrzękującymi w rytm skocznej muzyki.
Na tle radosnych okrzyków płynął subtelny lament skrzypiec, zespolony z rżeniem koni i szelestem ogonów, odpędzających natrętne owady.
Kiedy w końcu przyszła jesień, żegnaliśmy te pełne uroku chwile i z żalem spoglądaliśmy na oddalające się wozy. Ogarniał nas wtedy smutek, że trzeba będzie zmierzyć się z bezlitosną zimą i oczekiwać na powrót cygańskich taborów.

Już od wielu lat cyganie nie wędrują. Wozy zastąpili domami, a konie mercedesami lub innymi samochodami. Zawsze jednak, kiedy spaceruję nad jeziorem swarzędzkim, powracają wspomnienia tamtych chwil i na nowo odradzają się obrazy z przeszłości, tak bardzo memu sercu miłe.

Anna Staśkowiak, lato 2005r.